Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Konrad Mucha do Kluczborka trafił przez przypadek. Teraz jest on jego drugim domem [WYWIAD, ZDJĘCIA]

Wiktor Gumiński
Wiktor Gumiński
Konrad Mucha występuje w Mickiewiczu Kluczbork na pozycji środkowego.
Konrad Mucha występuje w Mickiewiczu Kluczbork na pozycji środkowego. Oliwer Kubus
Kiedy Konrad Mucha został w 2015 roku siatkarzem Mickiewicza Kluczbork, zarówno klub jak i miasto były dla niego owiane tajemnicą. Najbliższy sezon w Tauron 1 Lidze będzie już jednak jego szóstym z rzędu w barwach kluczborskiego zespołu. - Pierwotnie myślałem, że pogram tu tylko przez rok. Trener Mariusz Łysiak powiedział jednak na początku, że nigdy już stąd nie wyjadę i jak dotąd to się spełnia - śmieje się Mucha.

Co chłopak z Jasła wiedział o Kluczborku, zanim trafił do Mickiewicza?
Nic. Do Kluczborka trafiłem tak naprawdę przez przypadek. Po pięciu latach rozeszły się moje ścieżki z poprzednim zespołem – AGH Kraków. Stało się to w takim momencie, w którym większość drużyn 1-ligowych miała już pozamykane składy. Pozostało szukać klubu w niższych ligach lub za granicą. Jako że chciałem skończyć studia w Krakowie, nie chciałem opuszczać kraju. Stąd też zacząłem rozglądać się za zatrudnieniem w 2 lidze i tak znalazłem się w Mickiewiczu.

Trener i prezes klubu Mariusz Łysiak powiedział kiedyś: „jak cię weźmiemy, to już nie wypuścimy”. Z perspektywy czasu słowa te stały się prorocze.
Rzeczywiście, dziś można się z tego śmiać, ale kiedy w 2015 roku przyszedłem do Mickiewicza to miałem zupełnie inne plany. Pamiętam, jakby to było wczoraj, kiedy trener Łysiak przyjechał po mnie pod obecny hotel na kampusie Stobrawa, by pokazać mi, gdzie będę mieszkać i co będę robić. Miasto Kluczbork było wtedy dla mnie kompletną niewiadomą , a on nagle wypalił: „no, to już stąd nie wyjedziesz”. Z grzeczności odpowiedziałem wtedy: „mam nadzieję, zobaczymy jak to będzie”, ale tak naprawdę chciałem po roku wrócić do grania w wyższej lidze. Po czasie widać jednak, że słowa trenera Łysiaka się spełniły, a ja czuję, że mam do spłacenia dług zarówno w stosunku do niego, jak i całego zarządu.

Jak zmieniło się twoje życie w Kluczborku na przestrzeni ostatnich pięciu lat?
Pierwszy rok traktowałem wyłącznie rozrywkowo. Chciałem odpocząć od siatkówki 1-ligowej i trochę pobawić się w 2 lidze. Wtedy też dwa razy w tygodniu dojeżdżałem do Krakowa, by skończyć studia na AGH, więc nie miałem dużo czasu wolnego. W drugim sezonie trener Łysiak złożył mi propozycję objęcia zespołu młodzików. Byłem akurat świeżo po skończonych kursach trenerskich i pomyślałem, że warto spróbować. Miałem jednak mimo wszystko sporo czasu wolnego, więc nawiązałem też współpracę z lokalnym klubem fitness. W trzecim roku już otarliśmy się z Mickiewiczem o 1 ligę, a ja zmieniłem swój status z kawalera na żonatego. Wtedy też z żoną stwierdziliśmy, że przeprowadzamy się we dwójkę do Kluczborka. To był moment, w którym uświadomiłem sobie na dobre, że z tym miastem jestem związany już na poważnie. W czwartym roku, obok zdobycia awansu do 1 ligi, pojawiła się też wizja stworzenia Akademii Mucha Volley. W mieście nie było wtedy żadnego ośrodka zajmującego się mini siatkówką, czyli rozwojem najmłodszego „narybku”.

Pomysł funkcjonowania takiej akademii miał podobno na początku sporo sceptyków.
Owszem, pojawiało się dużo głosów, że taki projekt nie przyjmie się w Kluczborku, bo to za małe miasto. Bardzo niewielkie grono ludzi wierzyło w jego powodzenie. Większość uważała, że na etapie szkoły podstawowej dzieciom wystarczą trzy czy cztery godziny WF-u, jakie mają w szkole. Na szczęście znalazły się jednak też osoby, które na dzień dobry nam zaufały i posłały swoje dzieci do pierwszej grupy. Potem pojawił się już podział na młodszą i starszą. Chcieliśmy coś zrobić w nowatorski sposób i cieszę się, że nasza akademia cały czas się rozwija. Nie tylko oferujemy w niej ćwiczenia czysto sportowe, ogólnorozwojowe, ale również mamy zajęcia z automotywacji czy skupienia. Dzieci mogą też uczyć się języków obcych, między innymi niemieckiego czy włoskiego. Obecnie w Kluczborku funkcjonują dwie grupy po 12 osób, a ponadto mamy też 14-osobową grupę w Namysłowie. I wszystko wskazuje na to, że wraz z biegiem czasu będziemy uruchamiać kolejne.

W Mickiewiczu jesteś nie tylko zawodnikiem i trenerem grup młodzieżowych, ale również trenerem przygotowania fizycznego. Koledzy muszą więc chyba mieć do ciebie duże zaufanie?
Ta rola wynika w dużej mierze z ekonomii klubu. Nie jesteśmy potentatem finansowym, który może sobie pozwolić na zatrudnienie kilku osób do sztabu szkoleniowego. Na co dzień zajmuję się między innymi treningami personalnymi w klubie fitness, więc wspólnie doszliśmy do wniosku, że mógłbym też odpowiadać za przygotowanie fizyczne w Mickiewiczu. Nigdy jednak nie byłem zwolennikiem narzucania wyłącznie swojej wizji. Nie mam jeszcze na tyle obszernej wiedzy, a poza tym wychodzę z założenia, że z zawodnikami lepiej rozmawiać i reagować na bieżąco. Na pewnym poziomie sportowcy zwykle mają już jednak świadomość swojego ciała i czują, czego im potrzeba do poprawy efektywności. Dlatego też w klubie regularnie na ten temat ze sobą rozmawiamy. Nigdy nie było większych problemów, może dlatego, że samemu również muszę wykonywać ćwiczenia, które zlecam całemu zespołowi. Trenuję tak samo jak wszyscy inni, ale ocenę mojej pracy pozostawiam kolegom z drużyny.

Którzy podopieczni dają ci najmocniej popalić?
Trudno porównać pracę z dziećmi i juniorami, bo to dwie zupełnie różne rzeczy. W gronie najmłodszych jestem bardziej opiekunem niż trenerem, bo zajęcia opierają się tam przede wszystkim na zabawie. Wśród juniorów natomiast bardziej mogę być sobą. Nie muszę aż tak bardzo kontrolować swoich emocji, a generalnie jestem osobą, która potrzebuje sporo adrenaliny. Ponadto w tym wieku zawodnicy mają już świadomość tego co robią i jakie są założenia treningu. Prowadzę tą grupę od wieku młodzika i bardzo się cieszę z postępu, jaki poczyniła ona przez ostatnie lata. Na początku współpracy powiedziałem moim podopiecznym, że jedną z rzeczy, której nikt im nie odbierze są marzenia. Nasza akademia też współpracuje zresztą ściśle z Mickiewiczem, a chłopcy z najmłodszych roczników podają piłki na meczach seniorów. Mam nadzieję, że za kilka lat któryś z nich trafi do pierwszego zespołu.

A jakie są najważniejsze założenia siatkówki według Muchy?
Część z nich na pewno nie nadaje się do cytowania (śmiech). Na specjalnej koszulce, którą dostałem pewnego razu w prezencie od chłopaków, znajdują się hasła, których najczęściej używam w roli trenera. Nie wszystkie są w pełni cenzuralne. Większość z nich zaczerpnąłem od kilkunastu trenerów, których spotkałem na swojej siatkarskiej drodze. Najwięcej chyba od Wojciecha Kaszy, którego serdecznie pozdrawiam. Tak więc, siatkówka według Muchy na pewno nie może być zbyt delikatna. Kiedy sytuacja tego wymaga, nigdy nie przebieram w słowach. Jeżeli jednak trzeba rozładować napięcie, bez wahania również to robię. Pamiętam sytuację, kiedy mój zespół grał tie-breaka przeciwko ekipie z Kędzierzyna-Koźla. Kiedy w zaciętej końcówce jeden z moich graczy szedł na zagrywkę, potrafiłem wziąć czas, bo widziałem, że cały się trzęsie. Rzuciłem do niego humorystycznie: „mam Ferrari to nim jeżdżę, a nie dupcę Trabanta”. Chłopak wyszedł, posłał dwa asy serwisowe, a my wygraliśmy spotkanie. Mimo to niektóre założenia siatkówki według Muchy lepiej żeby pozostały tajemnicą szatni.

Nie żałujesz, że większość twoich kolegów z reprezentacji Polski kadetów zaszła w seniorskiej siatkówce wyżej od ciebie?
Nigdy tego nie rozpatrywałem w ten sposób. Od zawsze wychodziłem z założenia, że w siatkówkę nie będę grać wiecznie i muszę mieć w każdej chwili gotowy plan B. Po zakończeniu nauki w SMS-ie Spała mogłem pewnie trafić do PlusLigi w roli rezerwowego środkowego, ale wolałem zrobić studia. Nie interesowało mnie jednak studiowanie fikcyjne, w kilku różnych miejscach. Mój tata teraz śmieje się , że drugim Marcinem Możdżonkiem czy Piotrem Nowakowskim to już nie będę. Kiedy jednak skończę grać w siatkówkę, nie będę musiał zastanawiać się, co ze sobą zrobić. Już w tej chwili jest ona właściwie dodatkiem, a nie głównym planem na życie. Nie muszę się też martwić o przyszłość, bo mam ważny kontrakt z Mickiewiczem jeszcze na kolejne trzy lata.

Ktoś z twoich reprezentacyjnych kolegów zrobił karierę na miarę bądź powyżej oczekiwań?
Znakomicie rozwija się między innymi Jan Nowakowski, który już w wieku kadeta dobrze wiedział, co chce w życiu robić, do czego dążyć i nie uznawał półśrodków. W kolejnych latach na pewno niejednokrotnie będzie też jeszcze głośno o Macieju Muzaju, z którego już jest „kawał” gracza. Harmonijnie rozwija się cały czas Piotr Orczyk, który stopniowo pokonywał kolejne szczeble kariery, aż dotarł do uznanych marek w PlusLidze. Myślę jednak, że każdy z członków tamtej kadry znalazł swoją życiową ścieżkę, która sprawia mu dużo radości.

Ty z kolei zaszczepiłeś miłość do siatkówki swojemu młodszemu bratu – Jarosławowi. A on ma już na koncie jedno wielkie osiągnięcie.
W kategoriach młodzieżowych faktycznie dotarł na szczyt, bo mistrzostwa świata juniorów z 2017 roku już mu nikt nie odbierze. Niezwykle się z tego cieszyłem wraz z nim, ponieważ mamy bardzo dobre relacje. Zupełnie nie zmienił tego fakt, że parę razy musieliśmy zagrać w życiu przeciwko sobie. Cieszę się, że mogłem niejako wydeptać mu siatkarską ścieżkę, ale on w pewnym momencie mnie po prostu przeskoczył. Teraz niech dalej kroczy z powodzeniem już własną drogą.

Nie proponowałeś mu przenosin do Mickiewicza, kiedy po sezonie 2019/20 odchodził ze Stali Nysa?
Kiedyś obiecaliśmy sobie, że dopóki obaj będziemy grać na zadowalającym poziomie i czerpać z tego pieniądze, to nigdy nie znajdziemy się w jednym klubie. Stwierdziliśmy, że nie chcemy ryzykować składania sobie świątecznych życzeń SMS-em, gdybyśmy przez przypadek się pokłócili. Prędko raczej w jednym zespole nas zatem nie zobaczycie.

Jaki był dla ciebie najpiękniejszy moment podczas pobytu w Kluczborku?
Pięknych chwil było kilka. Jedna z nich to na pewno awans do 1 ligi, na który zasłużyło całe miasto, a w szczególności nasi kibice. Niektóre duże ośrodki mogą naprawdę zazdrościć siatkarskiego klimatu, jaki panuje w Kluczborku. Cieszy mnie też bardzo, że cały czas stopniowo rozwija się nasza akademia. Ale jednak najbardziej doceniam zaufanie, jakim mnie obdarzono w Mickiewiczu. Bodaj trzy lata temu w półfinałowym meczu barażowym o awans do 1 ligi doznałem poważnej kontuzji, nadrywając łączenie między mięśniem naramiennym a najszerszym grzbietu. Oznaczało to siedem miesięcy przerwy od siatkówki, a umowa z klubem obowiązywała mnie już tylko przez miesiąc. Wtedy trener Łysiak powiedział: „Konrad, podpisujemy nowy kontrakt na kolejne dwa lata. Ze swojej strony masz być gotowy na pierwszy mecz nowego sezonu, a resztą już my się zajmiemy”. To był dla mnie niezwykle ważny moment. Włodarze Mickiewicza pokazali wtedy, że zdecydowanie wyżej od pogoni za pieniędzmi stawiają zaufanie i szacunek do drugiego człowieka. Stąd też również i ja cały czas mam wobec nich wewnętrzny dług do spłacenia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Konrad Mucha do Kluczborka trafił przez przypadek. Teraz jest on jego drugim domem [WYWIAD, ZDJĘCIA] - Nowa Trybuna Opolska

Wróć na kluczbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto