Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bronisław Gniazdowski sześć razy oszukał przeznaczenie. Można nakręcić film o tym, jak wielokrotnie cudem ocalał od śmierci

Mirosław Dragon
Mirosław Dragon
Obrazy i pamiątki Bronisława Gniazdowskiego (1901-1990) można było oglądać w Muzeum im. Jana Dzierżona w Kluczborku.
Obrazy i pamiątki Bronisława Gniazdowskiego (1901-1990) można było oglądać w Muzeum im. Jana Dzierżona w Kluczborku. Archiwum rodzinne
Bronisław Gniazdowski jest pierwszym kluczborskim artystą, który doczekał się ulicy swojego imienia. Był wybitnym malarzem. Ogromne wrażenie robi jego biografia. O takich jak on mówi się, że jest w czepku urodzony. Nawet kiedy uderzył w niego piorun, nic mu się nie stało!

Tym, którzy go znali, Bronisław Gniazdowski (1901-1990) najbardziej kojarzy się z rowerem. W ciągu swojego długiego życia miał ich kilka. Na każdym swoim rowerze montował na bagażniku miejsce na sztalugę i jeździł nim w poszukiwaniu pięknych plenerów.

Żadna odległość nie była mu straszna, kiedy szukał inspiracji do malowania. Na dwóch kółkach przejechał nawet do Warszawy i Zakopanego! Z Kluczborka do Olesna czy Namysłowa jeździł regularnie, spiesząc na zajęcia w Ognisku Plastycznym.

- Sam zmajstrował te rowery, przyczepił sztalugę, który byłą obrotowa i którą zwłaszcza w długich podróżach wykorzystywał jako żagiel! Ustawiał go tak, żeby pchał mu rower razem z wiatrem – mówi Danuta Gniazdowska-Włodarczyk, córka malarza. – Jeździł rowerem jeszcze, kiedy miał 80 lat.

Bronisław Gniazdowski był rodzonym warszawiakiem. Do Kluczborka trafił z nakazu pracy w 1945 rok i mieszkał w mieście nad Stobrawą przez 45 lat, aż do śmierci.

- Znałam osobiście Pana Bronisława Gniazdowskiego. Jako uczennica szkoły podstawowej w Bogacicy zapisałam się na warsztaty malarskie, które odbywały się w soboty po południu - wspomina Teresa Bursy. - Mimo że mieszkałam ponad 2 kilometry od szkoły, to z wielką przyjemnością drugi raz pokonywałam pieszo tę odległość, aby uczestniczyć w warsztatach. Pan Gniazdowski był dla mnie bardzo ważny jako nauczyciel od malowania.

- Były to lata 1965-68. Z niecierpliwością czekaliśmy na przyjazd Pana Gniazdowskiego, który faktycznie przyjeżdżał rowerem niezależnie od pogody, czy to zima czy lato - dodaje Teresa Bursy. - Przed oczami mam jego szczupłą wysoką sylwetkę i wełniany, dość długi, rozciągnięty sweter, chyba ciemnoszary, a do tego płaszcz, prochowiec koloru beżowego przepasany paskiem. Pan Gniazdowski był przesympatyczny, kulturalny, nigdy nie podnosił głosu, tylko z cierpliwością dawał wskazówki. Miał w sobie charyzmę. Cieszę się, że go poznałam.

- Pamiętam ten bagażnik ze sztalugą, kiedy Bronisław Gniazdowski przejeżdżał rowerem koło naszego domu - wspomina Jadwiga Ukarma. - Pamiętam całą jego rodzinę, miał dwóch synów i córkę. A małżonka pana Bronisław jeździła z wózeczkiem na działkę, o którą bardzo dbała.

Ciekawostką jest, że wnuczką malarza jest znana kluczborska psycholożka Anna Włodarczyk. Bronisław Gniazdowski sportretował ją zresztą jako dziecko.

Cofnijmy się jednak do początku XX wieku, kiedy Bronisław Gniazdowski urodził się jako owoc mezaliansu!

- Jego matka powiedziała: „Wolałabym widzieć mojego syna na katafalku, niż na ślubnym kobiercu!”, kiedy dowiedziała się, że żeni się z ubogą dziewczyną! – mówi Danuta Gniazdowska-Włodarczyk.

Był bowiem kluczborski malarz synem Wacława Gniazdowskiego herbu Korab, dziedzica rodowych włości w Lipnie, i Zofii de domo Rościszewskiej, urodzonej w dworze w Warpalicach. Zofia nie mogła ścierpieć, że jej syn Bronisław pojął za żonę ubogą szlachciankę Teresę Niewęgłowską. Poznał ją na plenerach malarskich w Krzemieńcu i Wiśniowcu, gdzie pracowała jako opiekunka w ochronce dla dzieci (czyli ówczesnym żłobku).

- Babcia Zofia śmiertelnie się obraziła na syna za ten mezalians. Potem pogodziła się z nim, ale wnuków nie zdążyła zobaczyć przed śmiercią – opowiada Danuta Gniazdowska-Włodarczyk.

Historia rodzinnych niesnasek miała smutny finał. Bronisław poślubił Teresę w grudniu 1936 roku. Wacław Korab-Gniazdowski zmarł już w 1938 roku, natomiast Zofia Rościszewska-Gniazdowska zmarła śmiercią głodową w okupowanej przez Niemców Warszawie w 1942 roku.

- Kiedy Bronisław dotarł z rodziną do Warszawy, dowiedział się, że jego matka nie żyje, a do tego zmarła straszną śmiercią – mówi Danuta Gniazdowska-Włodarczyk.

W ostatniej chwili uciekli przed UPA

Bronisław Gniazdowski urodził się na samym początku XX wieku, w 1901 roku. Kiedy miał 18 lat, wstąpił do Legionów Piłsudskiego.

- Kiedy wybuchła wojna polsko-bolszewicka, tata został posłańcem, woził konno listy między pułkami – mówi Danuta Gniazdowska-Włodarczyk. – Został ranny, po nodze przejechała mu armata. Do końca życia miał przez to problemy z nogami, miał je sine.

Bronisław Gniazdowski był absolwentem Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Przed wojną pracował w Liceum Krzemienieckim oraz w Muzeum Ziemi Krzemienieckiej (dzisiejszym Muzeum Juliusza Słowackiego, ponieważ właśnie w tym mieście położonym na Ukrainie urodził się słynny poeta). To właśnie wtedy, w latach trzydziestych, Bronisław Gniazdowski jeździł rowerem z Krzemieńca do Warszawy i do Zakopanego.

- Kiedyś wysłano go na delegację do Warszawy. Pojechał oczywiście rowerem! Droga do Warszawy zajmowała mu trzy dni – mówi córka malarza. Prawie 1000 kilometrów z Krzemieńca do Warszawy i z powrotem (razem z pobytem na delegacji!) pokonał w tydzień.

Po wybuchu wojny Gniazdowscy początkowo zostali w Krzemieńcu, mieli dwóch małych synów. W 1942 roku na Wołyniu zaczęła się rzeź, malarz z rodziną znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Ukraińskie bandy UPA mordowały wszystkich Polaków, również kobiety i dzieci.

- Na szczęście ukraiński sąsiad ostrzegł rodziców, że w nocy UPA szykuje się do rzezi. Zaprzyjaźniony Ukrainiec pomógł nawet rodzinie dostać się na stację kolejową i ukryć w bydlęcym wagonie – mówi Danuta Gniazdowska-Włodarczyk.

Tak dostali się do Polski. Zaraz za granicą pociąg zatrzymali Niemcy, wyciągali ludzi z wagonów i rozstrzeliwali ich. Na szczęście nie zauważyli wciśniętej w kąt wagonu rodziny z dwojgiem przerażonych dzieci!

- To nie pierwszy raz, kiedy tata w cudowny sposób ocalał – opowiada Danuta Gniazdowska-Włodarczyk. –Wcześniej zdołał uciec na rowerze przed goniącymi go Ukraińcami z UPA. Innym razem jechał rowerem, kiedy rozpętała się burza. Po uderzeniu pioruna na tatę runęło drzewo, ale miał takie szczęście, że uderzyły w niego tylko drobne gałęzie, nie zniszczyły nawet roweru!

Gniazdowscy przedostali się do Warszawy. Bronisław dowiedział się, że jego matka nie żyje, ale schronienia udzieliła mu siostra Janina. Zamieszkali wszyscy w jednym pokoju przy ulicy Belwederskiej. Kiedy wybuchło powstanie warszawskie, Bronisław został schwytany w łapance i wywieziony do obozu pracy w okolicach Głogowa. Tam kolejny raz cudownie ocalał, kiedy podczas pracy w fabryce zawalił się strop hali fabrycznej!

- Większość robotników przymusowych zginęła pod gruzami, tylko kilku przeżyło, w tym mój tata – mówi pani Danuta. - Kiedy zbliżał się front i Armia Czerwona i Niemcy postanowili przewieźć robotników przymusowych na Węgry, tacie udało się uciec z transportu.

Po tym, jak Bronisław Gniazdowski dostał się do niewoli, a w Warszawie rozpętało się piekło, żona z dwoma synami, Adamem i Andrzejem, przedostali się do Krakowa. Tutaj zaopiekowała się nimi Hanna Rudzka-Cybis, malarka i pierwsza żona Jana Cybisa, a prywatnie kuzynka Bronisława.

Kiedy malarz uciekł z niemieckiego transportu, szukał rodziny właśnie w Krakowie. Dowiedział się jednak, że żona razem dziećmi przeniosła się wcześniej za pracą najpierw do Poronina, a następnie do Sopotu. Teresa Gniazdowska podjęła pracę w domu dziecka.

UB wzywa hrabiego z Legionów Piłsudskiego

W listopadzie 1945 roku Bronisław Gniazdowski dostał nakaz pracy w Kluczborku. Żona z synami dotarła do niego dopiero wiosną 1946 roku. Zamieszkali w poniemieckiej kamienicy przy ulicy Byczyńskiej. Malarz dostał pracę w Starostwie Powiatowym, gdzie był instruktorem kulturalno-oświatowym. W 1947 roku na świat przyszła Danuta.

- Bieda była ogromna, tata w mroźną zimę do pracy chodził w marynarce, bo nie miał żadnego płaszcza – mówi Danuta Gniazdowska-Włodarczyk. – Kiedy jego naczelnik w starostwie zobaczył, jak tata kuli się z zimna, dał mu za darmo płaszcz, bo miał trzy! Tata wspominał to z wdzięcznością, bo czasy powojenne były bardzo trudne, więc taki podarunek naprawdę był świadczył o wielkim sercu.

Czasy powojenne były trudne nie tyko ze względu na biedę, ale i na komunistyczny terror.

- Tata był wzywany do Urzędu Bezpieczeństwa. Pożegnał się z mamą i dziećmi, bo myślał, że już nie wróci. W oczach ubeków obciążało go wiele: hrabiowskie pochodzenie, służba w Legionach Piłsudskiego, udział w wojnie z bolszewikami – wylicza Danuta Gniazdowska-Włodarczyk.

Na szczęście, ubecy wypuścili malarza z hrabiowskim tytułem. Bronisław Gniazdowski był kapistą (kapizm był kierunkiem malarskim, w którym najważniejsze były kolory), ale czasy stalinowskie wybitnie nie sprzyjały barwnym artystom.

Gniazdowski musiał zapewniać w piśmie do Związku Polskich Artystów Plastyków, że planuje namalować takie dzieła, jak: „Lenin wśród robotników” czy „Lenin, Stalin i Mołotow w redakcji Prawdy”. Obrazy kluczborskiego malarza z czasów stalinowskich nie zachowały się.

Jednocześnie Bronisław Gniazdowski czynił starania, żeby uruchomić w Kluczborku muzeum.

- Pierwsze eksponaty gromadził w budynku na tyłach domu kultury, gdzie przed wojną była sala teatralna. Jako dziecko bawiłam się tam jeszcze, potem zrobiono tam magazyny, zamurowano piękne wysokie okna, a na koniec zburzono ten budynek. Zebrane eksponaty zaczęto przenosić do kluczborskiego zamku – opowiada Danuta Gniazdowska-Włodarczyk. – To tata wydeptał, że na cele muzealne najpierw przeznaczono drugiej piętro, a następnie cały zamek.

Bronisław Gniazdowski jest pierwszym kluczborskim artystą, który doczekał się ulicy swojego imienia.

Szkoda, że nie na kluczborskim Osiedlu Malarzy, gdzie są m.in. ulice Jana Matejki, Stanisława Wyspiańskiego czy Jana Cybisa, znanego opolskiego malarza z Wróblina, prywatnie szwagra Bronisława Gniazdowskiego!

- Dla mnie ulica Gniazdowskiego to droga kończąca znajdujące się niedawno Osiedle Malarzy – mówi Danuta Gniazdowska-Włodarczyk.- Byłam na uroczystym nadaniu imienia tej ulicy w 2006 roku. Cieszę się, że tata został uhonorowany w mieście, w którym żył i pracował do końca życia.

Pani Danuta jest kustoszem dzieł Bronisława Gniazdowskiego. W swoim domu ma ponad sto obrazów i grafik ojca, wiszą one tam dosłownie wszędzie.

- Obrazy Bronisława Gniazdowskiego są także w Muzeum Narodowym w Warszawie, w prywatnych kolekcjach w Szwecji i Japonii, a także w Muzeum im. Jana Dzierżona w Kluczborku – mówi Danuta Gniazdowska-Włodarczyk.

Jednym z eksponatów znajdujących się w kluczborskim muzeum jest rzecz jasna słynny rower Bronisława Gniazdowskiego. Z obrotową sztalugą na bagażniku!

Ulica Gniazdowskiego w Kluczborku.

od 7 lat
Wideo

Jak wyprać kurtkę puchową?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kluczbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto